Kultura - Narok
1. Szkoła
Publiczna Szkoła Podstawowa w Naroku: http://www.wodip.opole.pl/~sp_narok/
2. Przedszkole
Publiczne Przedszkole w Naroku: www.przedszkolenarok.gminadabrowa.pl
3. Zwyczaje
- Dożynki
Co roku w trzecią niedzielę września w podziękowaniu za plony organizowane są przez rolników wiejskie dożynki. Rozpoczynają się uroczystą mszą świętą o godzinie 11 w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Floriana. Około godziny 14 ulicami wioski przechodzi barwny korowód, w którym udział biorą rolnicy (którzy na kolorowo stroją swoje maszyny rolnicze), młodzież osiemnastoletnia (która od wielu lat plecie specjalnie na tą okazję koronę ze zbóż i zdobi ją owocami oraz warzywami), pięknie przebrani przedszkolacy i uczniowie. Na specjalnie zamówionej na tą okazję bryczce jadą przeważnie wójt gminy, ksiądz proboszcz i sołtys. W tym barwnym korowodzie biorą również udział mieszkańcy, którzy bardzo pomysłowo się przebierają oraz strażacy. Korowód kończy się wspólnym festynem, na którym organizowane są gry, zabawy dla całych rodzin, a często kończy się zabawą taneczną.
- Malowanie okien
Tradycja ta istnieje w Naroku już od wielu, wielu lat. W nocy z niedzieli wielkanocnej na Lany Poniedziałek, młodzież męska odbywa wędrówkę po całej miejscowości z wiadrami pełnymi rozpuszczonego w wodzie wapna, (ostatnio zdarza się, że również dolewają do tego roztworu emulsji do malowania ścian) którym malują szyby okien domostw, w których mieszkają niezamężne dziewczyny – panny. W dawnych czasach zwyczaj ten miał konkretny cel, gdy dziewczęta rano myły okna, chłopcy mieli idealna sposobność ku temu, by zaraz z rana móc oblać je wodą, gdyż jest to poranek tzw. „Śmigusa – Dyngusa”. Natomiast obecnie zwyczaj ten często pociąga za sobą szkody (np. zniszczona elewacja lub framugi okien) ponieważ przybiera coraz to bardziej dziwne formy (np. zamiast spokojne pomalowanie szyb, to rzuca się zza płotu woreczkami pełnymi tego płynu), a co więcej nie jest on zrozumiały przez obecną młodzież, która nie wie jaki jest cel tego zwyczaju.
- Obmywanie rąk i nóg w rzece w Wielki Piątek
W całym cyklu świąt wielkanocnych Wielki Piątek zawsze był dniem najbogatszym w obrzędy i zwyczaje ludowe, co wiązało się oczywiście z obrzędowością kościelną. Praktykowanym w Naroku od wielu pokoleń aż do dnia dzisiejszego zwyczajem jest obrzędowe obmywanie się w rzece, strumyku, czy pobliskim stawie. Zwyczaj ten pochodzi od popularnych niegdyś wierzeń, iż w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek rozpoczynają się w przyrodzie cuda. Oto o północy na pamiątkę krwawej ofiary Zbawiciela woda przemienia się w wino. Aby obmywanie przyniosło pożądany skutek należy przestrzegać szeregu nakazów i zakazów. Trzeba się myć przed wschodem słońca. Woda powinna sama wyschnąć na ciele. Przypisuje się jej przede wszystkim działanie zdrowotne. Przed obmyciem, w drodze do strumyka należy w cichości odmawiać modlitwy. Można ze sobą zabrać naczynie, które napełnia się wodą dla pozostałych domowników. Osobiście mogę powiedzieć, że jest to niesamowite przeżycie, ponieważ biorę udział w tej tradycji. Jednak ma ona sens tylko wtedy, jeżeli człowiekowi towarzyszy wiara.
- Polter Abend
Na dwa dni przed ślubem i weselem w domu przyszłej panny młodej wieczorem gromadzą się znajomi zarówno ze strony pani i pana młodego, by przysporzyć im troszeczkę „kłopotu” i dołożyć im nieco obowiązków przedślubnych. Osoby te nie przychodzą z pustymi rękoma, wręcz przeciwnie. Mają ręce (a czasami nawet wózki) pełne szkła, porcelany, papierów i wielu dziwnych rzeczy, które są rozrzucane po całym podwórzu panny młodej. Młoda para musi od razu posprzątać, ale jest to „syzyfowa praca”, ponieważ zawsze znajdą się osoby, które powtórnie to rozrzucą, a co więcej ciągle dochodzą nowe osoby z kolejnymi „niespodziankami”. Goście nie rozchodzą się od razu do domów, gdyż państwo młodzi przygotowani na tą okoliczność częstują kołaczem, bigosem i wódeczką. Przybyłym cały czas przygrywa muzyka, dlatego wszyscy zaczynają się bawić. Impreza trwa do późnej nocy, a państwo młodzi mają pełne ręce roboty.
- Skubanie Pierza
Gdy dzień staje się krótszy, a wieczory wydłużają się, za oknem jest zimno, a w domach ciepły piec strzela palącymi się płomieniami, gospodynie i młode dziewczęta zbierają się w jednym z domów, aby podczas skubania pierza prowadzić długie, gawędziarskie rozmowy. Obecnie zwyczaj tan nie jest kultywowany na tak szeroką skalę, jak miało to miejsce dawniej, lecz w Naroku są jeszcze gospodarstwa, w których skubanie pierza jest nadal powszechne. Sama brałam udział w takich spotkaniach do momentu śmierci babci. Czas upływał bardzo szybko. Były zarówno momenty wesołe, jak i zapierające dech w piersiach, kiedy to starsze panie opowiadały niesamowite opowieści. Te właśnie niejednokrotnie przerażające opowiastki z wyciąganymi na końcu morałami wśród gwizdu wyjącego za oknami wiatru stwarzały niepowtarzalny nastrój tych spotkań. Opowiastki były połączone z psikusami, żarcikami oraz wspólnym śpiewem. Skubanie pierza trwa do końca lutego. Każdego wieczoru gospodyni dba o to, by „szkubaczki” za swą nieodpłatną pracę otrzymywały przynajmniej rekompensatę w postaci poczęstunku. Na zakończenie „wyszkubków” gospodynie wdzięczne za okazaną pomoc, chcąc ukazać gościnność i radość z zakończonej pracy szykują poczęstunek składający się z bardzo wykwintnych potraw.
- Święto Marcina
Mieszkańcy Naroka oraz zaproszeni goście obchodzą od kilku lat 11 listopada dzień Św. Marcina. Tradycyjnie świętowanie rozpoczyna się nabożeństwem ku czci świętego, odprawianym w kościele pw. Św. Floriana. Następnie wyrusza korowód , na czele którego jedzie konno jeździec symbolizujący św. Marcina, a za nim młodzież z pochodniami , dorośli oraz dzieci z lampionami. Cała trasa pochodu zabezpieczana jest przez miejscowych strażaków. Punktem kulminacyjnym jest ognisko na boisku szkolnym . Tam uczestnicy imprezy wspaniale się bawią, uczniowie PSP w Naroku oraz przedszkolaki z PP w Naroku przedstawiają scenki z życia św. Marcina, śpiewają o nim pieśni, recytują wiersze.Dla wszystkich przygotowany jest zawsze poczęstunek, między innymi rogale jako symbol Święta Marcinkowego , poświecone podczas nabożeństwa w kościele.W 2005 roku Św. Marcina obchodzono ze względu na śmierć i pogrzeb byłego proboszcza ks. Gintera Bursego w pierwszą niedzielę adwentu i połączono ją z rozpoczęciem okresu adwentowego. W organizację tej imprezy włączają się Publiczna Szkoła Podstawowa, Publiczne Przedszkole , Ochotnicza Straż Pożarna, Towarzystwo Mniejszości Niemieckiej oraz Rada Parafialna, a odpowiedzialną za całość jest mgr Maria Sikora – nauczyciel j, niemieckiego w PSP w Naroku.
- Wodzenie Niedźwiedzia
W okresie od Trzech Króli do Środy Popielcowej, zwanym obecnie karnawałem, a dawniej mięsopustem świętowanie, radość i zabawa nabierają większego znaczenia dzięki swej wyjątkowości i niecodzienności. W ostatnią sobotę karnawału, przez naszą wieś przechadza się od domu, do domu korowód zwany „niedźwiedziem”, lub bardziej potocznie „berami”.Jeden z mieszkańców przebrany jest za niedźwiedzia, którego prowadzący trzyma na powrozie. Towarzyszy im młoda para, policjant ( który dla żartów zatrzymuje napotkanych po drodze rowerzystów), ksiądz (który błogosławi gospodarstwa), listonosz oraz młodzieńcy przebrani za berów, którzy mają rękawice wybrudzone sadzą zmieszaną z kremem, w celu wysmarowania twarzy młodszej społeczności Naroka. Stroje uczestników charakteryzują przynależność do określonego zawodu. Cały korowód w asyście grajków czyni obchód po całej wsi, wstępując na podwórze każdego domostwa. Każda gospodyni obowiązana jest zatańczyć z „misiem”, ponieważ wierzono, że tańce z „niedźwiedziem” zapewnią gospodarstwu dostatek. W zamian za wizytę, właściciele domostw w podziękowaniu składają ofiary pieniężne, lub jajka.Wieczorem organizowana jest huczna zabawa w świetlicy wiejskiej, w której udział warunkuje urodzaj ziemniaków.
Obchód „niedźwiedzia” zwiastuje koniec karnawału.
- Wyciąganie furtek
Od niepamiętnych czasów w naszej miejscowości w noc sylwestrową, młodzieńcy wyciągają bramy lub furtki z zagrodzeń domów, w których mieszkają młode panny. Ma to formę żartu, choć nie wszyscy tak to odbierają. Zdarza się, że niektórzy bardzo się oburzają, gdy ich furtki są wyniesione bardzo daleko, gdzieś w pola lub pobliskie lasy. Jednakże większość osób akceptuje ten zwyczaj, który nie wiadomo do końca, skąd się wywiódł.
- Kołatanie kołatkami ( Scekotki)
Ministranci w Naroku pielęgnują ciekawą tradycję zwaną scekotkami. Kiedy milkną kościelne dzwony w Wielki Piątek i w Wielką sobotę, wczesnym rankiem kiedy świt oraz w południe, rozlega się po Naroku dźwięk drewnianych kołatek. W ten sposób ministranci przypominają o modlitwie Anioł Pański. W Wielką Sobotę parafianie naroccy odwdzięczają się im za tę posługę, obdarowując słodyczami oraz drobnymi ofiarami.
- Powitanie wiosny
W pierwszy dzień wiosny dzieci z Publicznego Przedszkola oraz uczniowie z Publicznej Szkoły Podstawowej w Naroku wraz ze swymi opiekunami żegnają zimę i witają wiosnę. Dzieci przygotowują słomianą kukłę Marzannę, ubierając ją w kolorowe ubrania i wstążki.
Nieodzownym elementem imprezy jest gaik – gałąź udekorowana kolorowymi ozdobami. Następnie uczestnicy korowodu przechodzą przez wieś śpiewając piosenki i obwieszczając radosnym okrzykami o końcu zimy i początkach wiosny. Kiedyś z Marzanną chodzono nad pobliskie rzeczki Dozynę lub Pruszkowiankę, tam ją podpalano i topiono. Obecnie ze względów ekologicznych i pedagogicznych nie praktykuje się tego zwyczaju.
4. Ciekawi ludzie
- Ksiądz Józef Wojaczek
Mogło by się wydawać, ze tylko wielkie ośrodki miejskie wydają ludzi wybitnych, powszechnie znanych i szanowanych. Poznając historię ziemi opolskiej można się doskonale przekonać o tym, że również małe lokalne środowiska i społeczności wiejskie mają swoje autorytety.
W Naroku takim wzorem godnym naśladowania i podziwu był ksiądz Józef Wojaczek – twardy, gorliwy kapłan, oddany parafianom, pierwszy proboszcz parafii. Józef Wojaczek urodził się 14 kwietnia 1901 roku w Prudniku. Jego ojciec- Franciszek był szewcem, matka- Maria prawdopodobnie nigdy nie pracowała zawodowo. Miał dwia siostry i dwóch braci.
Do roku 1919 Józef przebywał w Prudniku, sposobiąc się do zawodu ślusarza w fabryce tekstylnej. Następnie przy finansowej pomocy rodziny wyjechał do Bawarii. Tam wstąpił do zakonu mariannhillskich. Po ukończeniu gimnazjum zakonnego w 1942 roku z polecenia kierownictwa szkoły udał się na dalsze studia do Holandii. Odbywał praktykę w tamtejszym zakonie.
Trzy lata później powrócił do Bawarii, by w miejscowości Dillingen kontynuować naukę w filozoficzno-teologicznym Uniwersytecie Bawarskim. Kończy go w 1930 roku, a rok wcześniej, jako zakonnik mariannhilski, zostaje wyświęcony na księdza. Następnie do roku 1933 przebywa w Reimlingen w klasztorze, gdzie przyjmuje imię zakonne: Gotthard. Na polecenie Superioru Generalnego zakonu, opuszcza go i udaje się do Altford w Szwajcarii. Przez dwa lata pełni tam obowiązki nauczyciela historii, łaciny i religii w miejscowym gimnazjum duchownym.
Dopeiro w 1935 roku powraca na Śląsk. Tym razem władze zwierzchnie zakonu mianują go rektorem niższego seminarium i juwenatu zakonnego w Skorogoszczy w powiecie niemodlińskim. W roku 1941 zabudowania zakonne przejmuje jednostka „SS”. Zakonnicy zostają brutalnie wyrzuceni na bruk. Pomimo jednoznacznej sytuacji, misjonarze marianhillscy postanawiają nadal czuwać nad całością skorogoskiego majątku. Wyznaczają oni ojca Gottharda na opiekuna.
W tym samym czasie mianowano go wikariuszem-lokalistą w Naroku. Niewątpliwie rozpoczyna się najciekawszy, najtrudniejszy i – jak sam stwierdził wiele lat później- najpiękniejszy okres w jego życiu.
Ojca Wojaczka najstarsi parafianie wspominają i nadal darzą ogromnym szacunkiem. Kapłan ten był razem z nimi i nie opuścił ich w czasie trudnych i niebezpiecznych dni. Dał się poznać jako wspaniały przyjaciel i duszpasterz. Twardo. z godnością występował wobec często nieobliczalnych żołnierzy rosyjskich, słowem- był nieformalnym przywódcą lokalnej społeczności. Po wojnie jeszcze przez siedem lat przebywał wśród naroczan. W roku 1946 otrzymał od generalnego przełożonego kongregacji rezydującego w Anglii- księdza Weimanna dekret nominacyjny na prowincjała w Polsce i polecenie zorganizowania prowincji kongregacji. Zadanie to, rzecz jasna przerastało możliwości jednego księdza , niemniej jednak świadczyło o dużym zaufaniu, jakim się cieszył w zakonie.
Niestety dla lokalnych przedstawiciele władzy państwowej ksiądz Józef Wojaczek był osobą podejrzaną. Przede wszystkim raził ich fakt utrzymywania kontaktów z centralą zakonną, znajdującą się w „imperialistycznym” państwie. Z coraz większą niechęcią patrzyli na jego przedsięwzięcia mające na celu szersze włączenie społeczności wiejskie w życie kościoła. Działalność taka, w czasach bezwzględnej dominacji „jedynie słusznej ideologii”, jawiła im się jako kontrrewolucja.
Prostą konsekwencją negatywnego nastawienia komunistów do duchownego było jego aresztowanie wczesną jesienią 1952 roku, a następnie proces i kilkuletni pobyt w więzieniu. Po jego opuszczeniu ksiądz Józef przez krótko okres przebywał jeszcze w Naroku, później przeniósł się do Skorogoszczy. Po bezskutecznych próbach anulowania wyroku, uznając, że jego misja na Śląsku dobiegła końca, zdecydował się na wyjazd do Niemiec. Zmarł w Reimlingen 8 kwietnia 1993 roku
Informacje zaczerpnięte z książki Dariusza Ratajczaka pt. „Świadectwo księdza Wojaczka” oraz Anny Gorczyńskiej pt. „ Narok od zarania po współczesność"
- Ksiądz prałat Hubert Szdzuy
Urodził się 13 października 1917 roku w Naroku. Jego rodzice to Albert i Maria. Ksiądz Hubert był najstarszy z dziesięciorga dzieci. Był kapłanem pełnym radości, bezkompromisowym, co nie przysporzyło mu uznania władz dawnego systemu. Cechowała go prostota, ubóstwo, duch apostolski i wielka wrażliwość na potrzeby chorych i biednych. Celem życiowym księdza Huberta było kapłaństwo. Prowadziła do niego długa i trudna droga. Mając 12 lat wstąpił do katolickiego konwiktu w Głogowie, który uwieńczył maturą. W 15 roku życia umarł jego ojciec, który przed śmiercią prosił żonę: „Ja muszę umrzeć, ale, jak możesz, nie odwołuj Huberta ze szkoły”. Po maturze rozpoczął studia we Wrocławiu. Zaliczył tylko 3 semestry, ponieważ wybuchła wojna. W latach 1939- 1945 dostał się w wir walki. Ranny trafił do szpitala. Opatrzność Boża pozwoliła, że ksiądz Hubert 28 czerwca 1945 roku powrócił do Naroka, przez resztę życia nosił ślady wojny- zabliźnioną ranę na szyi i odłamki w ciele. Chciał zostać kapłanem, nie znał jednak języka polskiego, więc przez zieloną granicę uciekał do Niemiec, by tam studiować. Został pochwycony i odtransportowany do domu. Zastosowano wobec niego areszt domowy. Przez 3 lata pracował w gospodarstwie domowym. Jednak nieustannie myślał o kapłaństwie. Gdy pracę w gospodarstwie przejął brat, który wrócił z wojny, Hubert udał się na studia do Krakowa. Ostatnie dwa lata studiował w nowo powstałym seminarium w Nysie, które ukończył 29 czerwca 1952 roku święceniami kapłańskimi, udzielonymi mu w katedrze nyskiej
Po święceniach został wikarym w Zbrosławicach. Maił złożyć ślubowanie na ręce władz państwowych. Ponieważ tego nie uczynił, musiał Zbrosławice opuścić. Był tułaczem kolejno w Lipowej, u ojców kamilianów w Tarnowskich Górach, w Tworogu. Od 1957- 1964 roku zajął miejsce ks. Rataja w Kotach, jednak władze państwowe nie zatwierdziły go jako proboszcza. Przeciwnie, był wciąż prześladowany. 15 razy stawał przed kolegium orzekającym. Co złego czynił? Prowadził pielgrzymki, wyświetlał przezrocza o Całunie Turyńskim, gromadził wiernych na modlitwę i nabożeństwa przed kapliczkami i krzyżami przydrożnymi. Najdłużej duszpasterzował (w pierwszych latach również nie uznawany przez władze) w parafii Opatrzności Bożej w Raszowej koło Ozimka (1964-1992). Osiem ostatnich lat spędził w rodzinnym Naroku, w tzw. wycugu, który wspólnie z ojcem budował. Mieszkał razem ze siostrami, które wspierały go w proboszczowskim posługiwaniu. Jedna była gospodynią, druga organistką
Przed swoją chorobą nadal gorliwie pomagał w posłudze duszpasterskiej w Naroku i okolicznych parafiach. Chorobę znosił w cichości i z uśmiechem. Rodzinny dom był też miejscem odejścia do domu Ojca. Chciał być pochowany w Naroku: mówił: „ Całe życie nie byłem w domu. Chcę być wśród swoich. Tym bardziej, że na cmentarzu w Naroku nie spoczywa jeszcze żaden kapłan”. Ksiądz Hubert maił powody do dumy. Ponieważ w swoim życiu był kapłanem, rolnikiem i żołnierzem. Można powiedzieć, że jako kapłan był żołnierzem, bojownikiem o sprawy Boże, był rolnikiem, gospodarzem i siewcą Bożej Ewangelii. Czynił wszystko, aby wierni poznawali Boga i żyli Jego przykazaniami. Ksiądz Hubert Szdzuy zmarł 24 lipca 2000 roku
Artykuł z „Gościa Niedzielnego” Księdza Ernesta Nozińskiego
- Ksiądz Ginter Johannes Bursy
Urodził się 21 kwietnia 1926 roku w Opolu. Uczęszczał do gimnazjum w Opolu, a później w Brzegu, gdzie 20 lutego 1944 roku zdał egzamin dojrzałości. Studia teologiczne odbywał w Wyższym Seminarium Duchownym Śląska Opolskiego w Nysie- Opolu. Święcenia kapłańskie przyjął 20 czerwca 1954 roku w kościele katedralnym w Opolu. Następnie przez kilka miesięcy pracował w Kurii Diecezjalnej w Opolu. W latach 1954_1956 pracował jako wikariusz w parafii św. Jadwigi w Zabrzu. Następnie od 1 sierpnia 1956 do 20 listopada 1958 roku był administratorem parafii Gostomia. W latach 1958-1977 był proboszczem parafii św. Floriana w Naroku. W 1977 roku wyjechał do Niemiec , gdzie w latach 1977-1991 spełniał funkcję proboszcza w parafii Oberaussem. W tym samym czasie pełnił również posługę duszpasterską wśród przesiedleńców z Polski. Od 1991 roku zamieszkał jako emeryt w Krefeld, gdzie do końca swojego życia służył pomocą duszpasterską w okolicznych parafiach. Posługiwał również jako kapelan wśród sióstr ze Zgromadzenia Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Zmarł w Gliwicach 7 listopada 2005 roku
- Pan Erwin Szdzuy
urodził się 6.08.1931 roku w Naroku. Był dziesiątym dzieckiem Alberta i Marii - z domu Wencel. Jego rodzeństwo to Hubert, Jadwiga, Klara, Marta, Joseph, Paulina, Anna, Luiza, Augusta. Ojciec podczas służby wojskowej został raniony w serce. Nie spowodowało to od razu śmierci, ale zmarł po powrocie do domu w wieku 55 lat. Pani Maria sama wychowywała dzieci. Wraz z nimi zajmowała się ośmio hektarowym gospodarstwem. Najstarszy brat pana Erwina w wieku 12 lat poszedł do gimnazjum, następnie do Szkoły Wyższej. Mimo, iż bardzo byłby potrzebny na gospodarstwie, mama umożliwiła mu naukę.Ponieważ mama nie dostawała renty, jedna z córek poszła pracować do lasu, a pozostałe chodziły na służby do ludzi, by zarobić jakiś grosz. Siostra Luiza odbywała dwuletnią praktykę kucharską w zamku w Naroku, później była kucharką na plebani u brata- księdza Huberta.
Hubert cała wojnę był na froncie, pod koniec został raniony trzema odłamkami w plecy. Ponieważ cały Wrocław był osaczony przez wojska rosyjskie ze szpitala chorych uratował żołnierz niemiecki. Wywieziono ich do Lipska, ale i tam po czasie wkroczyły wojska rosyjskie. Ponieważ Hubert bał się niewoli, zaraz po zwolnieniu ze szpitala uciekł i w nocy przez lasy na pieszo udał się do domu. Mimo, że żołnierze rosyjscy dowiedzieli się o jego pobycie w domu, los został mu oszczędzony dzięki mamie, która pracowała w kołchozie. W czasie wojny pan Erwin razem z grupą 70- osobową oraz z księdzem Józefem Wojaczkiem ukrywali się w piwnicach. Mieli ze sobą Przenajświętszy Sakrament, wspólnie się modlili i wspierali na duchu. Później uciekli do Dobrzenia, gdzie byli przez 8 tygodni. W kościele św. Rocha ks. Józef odprawiał msze święte, a pan Erwin pełnił funkcje ministranta. Pan Erwin w 1945 roku chciał uczyć się zawodu. Chciał być leśniczym lub stolarzem, lecz w żadnej szkole nie było wolnego miejsca. Pracował przez 3 lata w Niewodnikach jako kołodziej, w którym to zawodzie zdobył tytuł czeladnika, w kolejnych latach zdobył tytuł mistrza stolarskiego i przez 7 lat pracował jako stolarz.
W 1956 roku poślubił panią Cecylię - z domu Klein. Wspólnie zajęli się rodzinnym gospodarstwem pana Erwina i otworzyli zakład stolarski. Gospodarstwo bardzo dobrze się rozwijało. Wybudowano 4 nowe obory, nowe stodoły. Zakupili oni 15 hektarów ziemi oraz nowe maszyny rolnicze. Pan Erwin jest bardzo poważanym człowiekiem w Naroku. Świadczy o tym chociażby fakt, że przez 30 lat pełnił on funkcje sołtysa. Bardzo wiele dla Naroka zrobił. W jego domu odbywały się ważne spotkania dotyczące spraw Naroka. Jego żona zawsze dbała o to, by stół był obwicie zastawiony, lecz pan Erwin nigdy nie zbierał pieniędzy na ten cel. Należał on również do rady parafialnej. Probostwo mieści się w Naroku właśnie dzięki niemu, ponieważ wytrwale walczył o działkę budowlaną na ten cel. Zadbał, by zburzono stary budynek, w którym miał zamieszkać proboszcz, a postawiono nowe mury. Pan Erwin całym sercem jest w Naroku. Żyje w nim od momentu narodzin do dnia dzisiejszego. Narok jest dla niego „perełką”, o którą trzeba dbać i ja pielęgnować.